czwartek, 9 sierpnia 2012

Przystanek pierwszy: Lipsk


 




Kamienice w centrum Lipska
Głównym celem naszej podróży jest Francja, ale pomiędzy Polską a Francją, jak by nie patrzeć, leży dobre kilkaset kilometrów Niemiec. Do niedawna te kilometry były dla mnie kwintesencją nudy i nijakości, szczęśliwie przeciętą szybką autostradą, po której wygodnie można dostać się do ciekawszej części Europy. Ostatnio jednak, przy okazji naszej majowej wyprawy do Drezna i Bawarii przekonałam się, że u naszych zachodnich są sąsiadów jest wiele do odkrycia. Postanowiliśmy więc przejechać Niemcy spacerowym tempem,zatrzymując się w Lipsku, Frankfurcie nad Menem i Moguncji.

Wystartowaliśmy we wtorek (7.08) rano z Wrocławia i bez większych komplikacji dotarliśmy do naszego pierwszego celu podróży. Lipsk powitał nas swoją konsumpcjonistyczno-odpustową stroną: wysiadając z ostatniego samochodu znaleźliśmy się na terenie ogromnego centrum handlowego Nova Eventis. Miejscowi (nie tylko mieszkańcy Lipska, ale i kilku okolicznych miast, z którymi ten wspaniały przybytek jest połaczony regularnymi autobusami) nie tylko oddawali się tam krążeniu między jedną ogromną halą z siedzibami sieciówek odzieżowych, a drugą, ale i z lubością tłoczyli się wokół czegoś w rodzaju mini wesołego miasteczka przyozdobionego rustykalnymi figurami z bal słomy. Głównymi atrakcjami (do których stać trzeba było w sporej kolejce) były wata cukrowa oraz nieznana mi wcześniej zabawa dla dzieci w układanie skrzynek po piwie. Wygląda to tak: dziecko w uprzęży zawiesza się na czymś w rodzaju wędki i stawia się je na jednej skrzynce. Następnie podaje  mu się kolejną, którą ma ono za zadanie postawić na pierwszej jednocześnie nie tracąc równowagi. Rodzice oraz mali śmiałkowie stojący w kolejce wstrzymują oddech, sztuka się udaje (z niewielką pomocą wędki, na której skraca się linę i blokuje ją: w najgorszym wypadku mały budowniczy może więc podyndać sobie ponad skrzynkową wieżą). I tak dalej, aż skończą się skrzynki. Ewidentnie nie mieścilimy się w kategorii wiekowo-wagowej dla tej konkurencji, pojechaliśmy więc do miasta.


Lipski dworzec, od którego zaczęliśmy zwiedzanie, nie powalił nas na kolana, mimo że jest największym w Europie dworcem halowym. Jego elegancko zdobione ściany są przykryte neonami i szyldami sklepów, główna część zaś jest zamieniona w dwupiętrową galerię handlową... Większe wrażenie zrobiło na nas stare miasto pełne okazałych kamienic i domów kupieckich. W dawnej Saksonii to sąsiednie Drezno było siedzibą dworu królewskiego, w Lipsku zaś większą rolę odgrywało mieszczaństwo. Dzięki temu centrum Lipska ma znacznie bardziej swobodną atmosferę niż monumentalne Altstadt w Dreźnie, a budynki świeckie dominują nad państwowymi. Nie jest tak tłumnie odwiedzane przez turystów, z jego uroków zdają się korzystać glownie miejscowi: licealiści i studenci przesiadujący na ławkach i trawnikach, emeryci słuchający wyswietlanego ne telebimie koncertu operowego...
Mieszkańcy korzystają z terenów zielonych w centrum miasta

Rynek w Lispku




Z naszym couchsurfingowym gospodarzem, Martinem, wybraliśmy się też poza centrum, na teren dawnej przędzalni bawełny należącej do Karla Heine. Ten dziewiętnastowieczny przemysłowiec postanowił w sprytny sposób ominąć podatek drogowy, który musiał płacić za transport między odległymi częściami swojego przedsiębiorstwa: wykupił długi pas ziemi między nimi i wykopał na nim kanał, idealny do transportu wodnego. Kanał przez większą część XX wieku niszczał i zarastał, ale od lat 90 miasto zaczęło rewitalizować położone nad nim tereny. Dziś  mieszkanie w jego okolicy staje się coraz bardziej modne ( i drogie oczywiście).

Udało nam się też zobaczyć pomnik bitwy narodów pod Lipskiem. Obok niego stał taki oto plakat śmiało przekonujący, że jest to najpiękniejszy obiekt na świecie:):


Najpiękniejszy czy nie, panoramę miasta ogląda się z jego szczytu świetnie, szczegolnie o zmroku!


środa, 8 sierpnia 2012

Zaczynamy!

Przypadkowy przechodniu, celowy gości i stały bywalcu! Wita Cię Przydrożnik, czyli Karola i Haliny pamiętnik z pobocza. Z pobocza, bo  całkiem niemało czasu na nim spędziliśmy, spędzamy i spędzac zamierzamy machając wysuniętym do góry kciukiem. Na wspólnym koncie mamy wyprawy po Niemczech i Bałkanach, a osobno zdarzyło nam się zapędzić do Stambułu, wschodniej Ukrainy, krajów bałtyckich, Włoch, Beneluksu.. znaczy, całkiem z nas statystycznie nie glob- nawet, ale eurotrotterzy, co to ich dusza słowiańska od czasu do czasu pędzi przed siebie. Jak akurat nie pędzi, to podsuwa pomysły na nowe kierunki. Na liście tras na przyszłość mamy  dzięki temu kraje arabskie, RPA, Moskwę i Petersburg, Armenię...

Na razie jednak postanowiliśmy ruszyć na podbój Francji. mamy czas do końca września, śpiwory, namiot, dwa markery, tyleż kont na couchsurfingu oraz ogólny zarys trasy: pętli rozpoczynającej się w Strasburgu i biegnącej wokół całego Sześciokąta najpierw jego północną, potem zachodnią, i wreszcie; południową częścią, aby pod koniec zawinąć się jak ślimak w kierunku Paryża: